Strony

004. quatre

« ✦ » » ✦ « » ✦ «

rozdział czwarty — koty

« ✦ » » ✦ « » ✦ «


    Marinette Bardot-Taiyō nienawidzi kotów. I czasami jest z jej tego powodu tak okropnie głupio, że ma ochotę chlasnąć się w twarz. A potem przypomina sobie o bliznach, przecinających jej skórę, ręce, nogi, nawet plecy.

     A więc Marinette Bardot-Taiyō nienawidzi kotów. Nienawidzi też własnego głupiego szczęścia. I swojego serca chyba też. Siebie? Nie, siebie chyba nie. W każdym razie przecież tylko taka Marinette Bardot-Taiyō może mieć takiego pecha i zakochać się w stuprocentowym kociarzu.

     Bo Gilbert Rieux jest na pewno kociarzem. Bo przecież jaki inny, normalny człowiek, mieszka pod jednym dachem z czterema kotami? Jaki inny, normalny człowiek zachwyca się każdym kotem napotkanym na ulicy? Jaki inny, normalny człowiek nadaje tym kotom takie głupie imiona, jakby siedział w cukierni i składał zamówienie — broszki, ptysie, tort bezowy, mrożony krem?

     Marinette Bardot-Taiyō zawsze zamawia makaroniki albo tarteletki, w domu zajada się madeleines¹ albo charlotte², roboty własnej ³. Jak można jeść cokolwiek z bezą? Albo bitą śmietaną?

     Marinette Bardot-Taiyō nienawidzi bezy i bitej śmietany chyba tak samo bardzo, jak nienawidzi kotów.

     Albo i nie, kotów nienawidzi znacznie mocniej.

     A może tak naprawdę nienawidzi tylko kotów swojej mamie⁴, które drapały i gryzły ją za każdym razem, kiedy wyciągała do nich ręce albo już je na nich miała. Była pięcioletnim dzieckiem, a koty były takie miękkie, przecież chciała się tylko do nich przytulić i je pogłaskać. Mamie mówiła, że one uwielbiają głaskanie. Ale zamiast dać się pogłaskać, drapały ją, gdzie się tylko dało.

     Ale przecież koty w ogóle są… dziwne. Takie wypłoszowate. Wredne. Fałszywe. Mściwe. Drapiące. Okropne.

     Marinette Bardot-Taiyō czasami czuje się okropnie, kiedy przychodzi do Gilberta i musi udawać, że o jeju, jak one słodko śpią! Jak ładnie mruczą! Zobacz, Gilbert, Brioche lata z tą gąbką po całym mieszkaniu! (kot biegający po mieszkaniu z gąbką w pysku, naprawdę już chyba nic jej nie zdziwi). Marinette Bardot-Taiyō czasami czuje się okropnie, kiedy na weekend do Gilberta przyjeżdża jego mama i zarządza całym jadłospisem, ona oczywiście jest zaproszona na sobotni i niedzielny obiad, a więc i także podwieczorek, więc dwa dni z rzędu musi jeść savarine⁵ i udawać, że ani śmietana, ani nieprzyzwoita duża ilość rumu jej nie przeszkadza. Marinette Bardot-Taiyō czasami czuje się okropnie, kiedy po porcji escalopes⁶ i savarine, idą z Gilbertem Pont de Tolbiac, on ciągle gada i gada, a ona musi powstrzymywać się (z wielkim trudem) od wymienienia wszystkich znanych synonimów maminsynka.

     W zasadzie Marinette Bardot-Taiyō nie lubi nigdzie chodzić. Marinette Bardot-Taiyō nie lubi chodzić po żadnych głupich mostach, czy parkach, nie lubi bezsensownego włóczenia się po mieście, czy sklepach, w których przecież i tak nic nigdy nie kupuje. Marinette Bardot-Taiyō nie lubi chodzenia bez żadnego celu, ze wzrokiem wbitym w chodnik, na którym prędzej czy później zobaczy jakiegoś kota i będzie musiała schylić się i go pogłaskać, najlepiej zataszczyć do Gilberta i potem albo szukać mu nowego domu (jakby w ogóle jej zależało — ale z drugiej strony, im szybciej znajdzie nowy dom, tym szybciej opuści jej życie), albo patrzeć z fałszywym uśmiechem, jak ów nowy dom znajduje w mieszkaniu Gilberta.

     Marinette Bardot-Taiyō woli siedzieć w Soleil parisien i zawijać sajgonki z lǎo lao⁷ albo ukrywać się za płotem z Josette i palić papierosy podkradzione Josephowi. Marinette Bardot-Taiyō woli na przykład siedzieć cały dzień w swoim pokoju i po raz enty przeliczać ilość ołówków w swojej kolekcji, idealnie je natemperować, a potem ślęczeć kilka mozolnych godzin, by napisać coś w stylu na górze róże, na dole coś, nie wiem co dalej, mam już dość. Mogłaby też poprzestawiać kamienie, zamienić miejscami fluoryt i celestyn albo przegrupować jeszcze raz wszystkie geody, na te ametystowe, agatowe i kwarcowe, bo przecież czemu nie. Równie dobrze mogłaby pogadać ze swoimi roślinkami.

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma inne ciekawsze rzeczy do robienia.

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość tych krzywych uśmiechów, które musi z siebie wykrzesać, tak szerokich i jak najbardziej prawdziwych, że aż ją bolą zęby.

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość matki Gilberta, która chyba nawet nie do końca wie, jak tak właściwie ma na imię dziewczyna jego własnego, jedynego syna (z resztą, ona też nie wie, jak ma na imię ta stara, głupia baba).

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość tych głupich paryskich wystaw pełnych różnych bibelotów, których nie raz nie potrafi nazwać, i których nigdy nie będzie mogła kupić, bo przecież a na cholerę ci to, co?

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość kotów Gilberta, których sierść i zapach przyklejają się do wszystkich jej ubrań, tak, że nawet po dwóch praniach wciąż go czuje.

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość swoje , która krzyczy na nią (i na Josette, ale głównie na nią, bo to przecież Josette jest tym najbardziej kochanym dzieckiem w rodzinie — zaraz po Josephie, oczywiście), kiedy przyłapie ją na paleniu.

     Marinette Bardot-Taiyō zdecydowanie ma dość wszystkiego.

     Tych wszystkich głupich pind, które patrzą się na Gilberta, jakby miały się za chwilę na niego rzucić, też ma dość.

     Ale Marinette Bardot-Taiyō przecież nie jest zazdrosna. Marinette Bardot-Taiyō przecież nie jest zazdrosna ani o nowe kolczyki Josette, które dostała od… z resztą, nieważne od kogo. Marinette Bardot-Taiyō przecież nie jest zazdrosna o Josepha, który praktycznie nic nie robi w Soleil parisien (chyba że ciągłe dogryzanie jej i zmywanie się za każdym razem, kiedy ktoś go o coś prosi, liczy się jakość robienie czegoś), a i tak dostaje o wiele wyższe kieszonkowe od niej. Marinette Bardot-Taiyō przecież nie jest zazdrosna o kolekcję minerałów Delphine i wcale nie życzy jej, aby wszystkie kamienie jej się w końcu potłukły. Marinette Bardot-Taiyō przecież wcale nie jest zazdrosna o te głupie koty ani o to, że spędzają z Gilbertem więcej czasu niż ona. Marinette Bardot-Taiyō przecież wcale nie jest zazdrosna o Chao, która chodzi duma jak paw ze swoimi piętnastoma tatuażami i septum. Marinette Bardot-Taiyō przecież wcale nie jest zazdrosna o… o… niech to szlag!

     Ale bądź co bądź, Marinette Bardot-Taiyō nie jest a b s o l u t n i e zazdrosna ani o nic, ani o nikogo.

     Marinette Bardot-Taiyō po prostu czasami przeszkadzają niektóre rzeczy i chciałaby, żeby wypieprzyły się na chodniku, rozbiły sobie te swoje głupie łby albo żeby ktoś dosypał im do pudru, no nie wie, ołowiu na przykład.

     O, koty, koty też mogłyby dać jej święty spokój. No bo naprawdę, ile można na nie patrzeć. Ile może być na świecie tych durnych sierściuchów, co? Jak można mieszkać z takim czymś pod jednym dachem?

     Och, na Laoziego, Marinette, przestań w końcu! To przecież tylko nie koniec świata, koty, jak koty. Koty, jak koty, zupełnie tak jakby chodziło jej tylko o koty. Ale przecież nie chodzi tylko o koty.

     Chodzi o dużo więcej rzeczy. Chodzi o wszystko. Chodzi o tę głupią dzielnicę, której Marinette Bardot-Taiyō szczerze nie cierpi i wciąż nie ma zielonego pojęcia, dlaczego ojciec stwierdził, że a co mu tam, z Francuza może stać się Chińczykiem, bo to przecież jest takie super i w ogóle. Marinette Bardot-Taiyō szczerze nie cierpi tej głupiej Chao, z którą rozmawia tylko dlatego, że pozwala jej wybierać swoje tatuaże, na które zabiera ją ze sobą za każdym razem. Marinette Bardot-Taiyō szczerze nie cierpi chińskiego jedzenia, ale przecież w ich domu nie ma nic innego, więc od siedemnastu lat wcina makaron sojowy z jakimś zielskiem i czymś, co powinno być kurczakiem, ale coraz częściej zastanawia się, czy to nie faktycznie szczury.

     Marinette Bardot-Taiyō szczerze nie cierpi naprawdę dużo rzeczy, a te głupie koty, to tylko ot tak, bo czymś przecież musi zająć głowę.

      zawsze jej mówi, że powinno się skupić na jednej konkretnej rzeczy i wtedy będzie łatwiej, więc Marinette Bardot-Taiyō właśnie to robi. Skupia się na tym, jak bardzo nienawidzi kotów, bo tak jest najłatwiej — nie ma żadnych szans na wydostanie się z Chinatown, Chao w gruncie rzeczy aż taka zła nie jest, tylko po prostu czasami (często) niewyobrażalnie ją wnerwia, a chińszczyznę będzie jadła pewnie do końca życia, bo przecież na sto procent wyjdzie za jakiego Chińczyka, będą mieli gromadkę Chińczątek i pewnie kupią sobie psa, pekińczyka albo shih tzu, chociaż taki mastif tybetański byłyby ekstra.

     Lǎo lao potem zaczyna prawić te swoje kazania, że zostaw ją, Lan, niech sobie pomarudzi, ty też taka byłaś, i bla bla, coś tam jeszcze, tak, że wszystko i tak kończy się tym, że zagania ją do kuchni, bo to albo makaron trzeba ugotować, albo zagnieść ciasto, albo talerze pozmywać, albo jeszcze coś innego, bo lǎo lao zawsze coś znajduje i w zasadzie to trochę ją za to nie lubi.

     Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō coś robi — obojętnie, czy zamiata podłogę już któryś raz z rzędu, czy szoruje idealnie czyste fajansowe talerze — zawsze o czymś myśli.

     Zdecydowanie zbyt dużo myśli.

     Zazwyczaj wszystko w końcu sprowadza się do tematów nie cierpię i wtedy całe to pitolenie o jakimś dao, wu wei, czy innych cnotach trafia szlag.

     Gilbert też przeważnie mówi jej, żeby przestała. Zupełnie tak, jakby nie było w tym nic złego. Tylko że on nie rozumie kompletnie nic.

     Marinette Bardot-Taiyō czasami ma wrażenie, że nikt jej nie rozumie, ani lǎo lao, ani , ani Gilbert, ani Josette, ani nawet Chao, tym bardziej nie ojciec, czy wujostwo.

     Marinette Bardot-Taiyō czasami ma wrażenie, że tylko te głupie koty ją rozumieją.

     Już nawet nie te bezpańskie, uliczne, bo te dzielą się tylko na dwie kategorie — na te, które przymilają się nawet do hydrantów, i na te, które prędzej odgryzą człowiekowi rękę, niż dadzą się pogłaskać.

     Chodzi o te Gilberta.

     Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō wchodzi do jego mieszkania, najpierw widzi koty siedzące w równym rządku, tuż u jej stóp, później ścianę w kolorze skorupek jajek, a dopiero potem Gilberta, tak gdzieś między kuchnią a salonem. Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō siada na kanapę, Parfaite zawsze, ale to zawsze zaczyna ocierać się o jej nogi albo wskakuje na zagłówek i mruczy jej do uszu, aż zaczyna boleć ą głowa. Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō podchodzi do okna, Dacquoise od razu włazi na parapet, rozpychając się pomiędzy doniczkami i zaczyna walić w szybę, patrząc na nią błagalnie i wyrozumiale jednocześnie, bo dobrze wie, że ona i tak nie otworzy okna. Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō zostaje na noc, w nocy zawsze budzi ją mruczenie Chouquettes, a rankiem leży skulona na jej klatce piersiowej albo szyi, tak, że czasami ją przydusza. Bo kiedy Marinette Bardot-Taiyō po prostu stoi sobie gdziekolwiek, Brioche przynosi jej gąbki, nie wiadomo skąd, bo Gilbert potem za każdym razem twierdzi, że je pochował.

     Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie chyba mogłaby się do nich przyzwyczaić.

     Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie mogłaby chyba się przyzwyczaić do wielu rzeczy.

     Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie mogłaby chyba się przyzwyczaić do tego, że to Josette dostaje bezokazyjne prezenty od każdego członka rodziny. Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie mogłaby chyba się przyzwyczaić do tego, że Joseph jest zdecydowanie faworyzowany, bo przecież jest jedynym facetem spośród ich czwórki. Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie mogłaby chyba się przyzwyczaić do Delphine i jej wciąż rosnącej kolekcji kamyków, na którą nie musi wydawać własnych pieniędzy, jedynie te ojcowskie. Marinette Bardot-Taiyō w zasadzie mogłaby chyba się przyzwyczaić do Chao i jej tatuaży, bo to przecież nie jej wina, że to akurat ona trafiła na tych wyluzowanych rodziców, którzy w ramach wsparcia, sami postanowili się wytatuować.

     Marinette Bardot-Taiyō mogłaby się też przyzwyczaić do tego, że resztę życia spędzi we francuskim Chinatown, że do końca życia będzie harować w Soleil parisien, zamiatając podłogi kilka razy dziennie i zawijając te okropne sajgonki. Marinette Bardot-Taiyō ostatecznie nawet mogłaby się przyzwyczaić do tego, że koniec końców, skończy z jakimś Chińczykiem (ma nadzieję, że przynajmniej będzie on niej wyższy), dwójką albo trójką dzieci i chińskim grzywaczem o imieniu Bai.

     Cóż, może mogłaby przyzwyczaić się do tych wszystkich uliczno-sklepowych pind.

     A może tak naprawdę nie mogłaby.

     I Marinette Bardot-Taiyō miałaby to kompletnie gdzieś.

     Bo Marinette Bardot-Taiyō wcale nie zależy na niczym. 

     Na tych głupich kotach tym bardziej.

     Nawet jeżeli lǎo lao i naprzemiennie jakieś dokarmiają. Nawet jeżeli Josette truje tyłek o jakiegoś sfinksa (sfinksa! Na cholerę jej jakieś łyse paskudztwo?). Nawet jeżeli Gilbert śmieje się czasami, że te jego głupie sierściuchy są normalnie jak ich dzieci. Nawet jeżeli jego matka twierdzi, że żadnych dzieci nie będą musieli mieć, bo jemu starczą koty, a jej to w sumie wszystko jedno. 

     Nawet jeżeli wszyscy wokół twierdzą, że koty ją lubią. Nawet jeżeli wszyscy wokół wierzą, że ona lubi koty.

     Tak naprawdę Marinette Bardot-Taiyō najchętniej zamknęłaby się na cztery spusty i nie wychodziła z domu, bo wtedy przynajmniej nie spotkałaby żadnego kota i nie musiałaby udawać, że jego los ją choć trochę obchodzi 

     Nie musiałaby udawać, że lubi koty Gilberta, choć najchętniej otworzyłaby któregoś razu to cholerne okno i patrzyła, jak przez nie wyskakują, a później udawała, że kompletnie o niczym nie wiedziała.

     Bo Marinette Bardot-Taiyō nienawidzi kotów.


─────────────────────────────

Madeleines¹, magdalenki — ciastka o charakterystycznym muszelkowatym kształcie. 

Charlotte² — owocowy tort, składający się z biszkoptów, masy stracciatella, galaretki i owoców.

Mā³ (z chiń.) — matka.

Mamie⁴ (z fran.) — babcia.

Savarine⁵ — ciasto drożdżowe, nadziewane bitą śmietaną i wiśniami, nasączone rumem. 

Escalopes⁶, eskalopki — plastry mięsa (zazwyczaj cielęcego), panierowanie i usmażone. 

Lǎo lao⁷ (z chiń.) — babcia ze strony matki.


Soleil parisien to chińska knajpka rodziny Marinette, powiązana z nazwiskiem — Taiyō, oznaczające słońce (ale także ocean).

Wspomniane dao, wu wei, czy inne cnoty to niektóre z podstawowych pojęć z zakresu taoizmu. Z resztą, na pewno napiszę coś o nich więcej w przyszłości, na razie można sobie poogoglować i jakby co, pytać.

Laozi uznawany jest za twórcę taoizmu, choć jednocześnie jest postacią jedynie połorawdziwą.

I czy ja coś pisałam, że to Cédric był ciężki? Cóż, Marinette wcale nie była lepsza (to pewnie przez te nienawidzi kotów — ja sama utożsamiam się z Gilbertem).


2 komentarze:

  1. No też właśnie miałam się oburzać, że ej-ej, jakie łyse paskudztwo, sfinksy to tacy słodcy kosmici ♥ I w ogóle kotki, ale pieski też, i zwierzątka, i aaa ♥♥♥
    W związku z powyższym Marinette na razie jest zdecydowanie u dołu listy moich faworytów xD

    I sama jeszcze nie wiem, co powinnam myśleć o Gilbercie, postanowiłam, że najlepsze chwilowo będą mieszane uczucia, ale trzeba mu oddać to, że imiona wybiera kotom fajowe :D

    W ogóle jestem bardzo ciekawa, jak chińska kultura będzie kontrastować z francuską w wątku Marinette, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jej raczej nie zachwyca, i w ogóle

    I o tym chyba jeszcze nie wspomniałam, ale to jakieś urocze w swojej prostocie, że rozdziały nazywają się po prostu francuskimi liczbami <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to okropnie żal mi Marinette, bo miała wyjść zupełnie inaczej, miała być taką moją kochaną bubą — i à propos chińskiej kultury, to Marinette miała być jednak bardziej Chinką niż Francuzką — ale w pewnym momencie coś nie wyszło i Marinette stwierdziła, że wcale nie chce być bubą (i szczerze, mnie samą strasznie irytuje, ale staram się dostrzegać w niej plusy — jest kamieniarą, rośliniarą i pisze wiersze!).

      I co do sfinksów, to tak szczerze powiedziawszy, ja troszeczkę rozumiem Marinette, bo jednak sfinks sfinksowi nierówny i niektóre mi osobiście też się nie podobają (ale generalnie, jak już pisałam, utożsamiam się z Gilbertem w kwestii kotów). I nawet nie wiesz ile ja przekonałam francuskich i angielskich stronek z deserami, żeby obczaić który deser jest który i jak je przełożyć na polski.

      Chińska kultura będzie szerszej wspominana, jak już akcja się rozkręci, a rozdziału przestaną być czystymi opisówkami, czyli jakoś w drugiej części. A numerowanie rozdziałów z francuska mi też się bardzo podoba.

      Usuń