« ✦ » » ✦ « » ✦ «
rozdział pierwszy — imię
Odette Allard nienawidzi swojego imienia. Tak samo, jak nienawidzi Jeziora Łabędziego, z tamtą Odette na czele. Bo to nawet wcale nie tak, że dostała imię po głównej postaci ulubionego baletu matki — dostała imię po psie swojej babki. Dostała imię po głupim kundlu, który zdechł w dniu jej narodzin.
Także tak, Odette Allard nienawidzi swojego imienia. Jest puste, nijakie, może i ładne, ale cóż z tego — jest bezbarwne, bezkształtne, bez jakieś ckliwej miłosnej historyjki, bo jej rodzice wcale nie poznali się na wystawianym Jeziorze Łabędzim, tylko w naleśnikarni, do której ojciec chodził co weekend, a matka topiła smutki w crêpes suzette¹ po zerwaniu z chłopakiem. Jej imię jest okraszone smrodem psiej karmy i sierścią oblepiającą prawie wszystko w domu: zasłony, dywan w salonie, pościele, krawaty ojca i ulubione swetry mamy.
I to nie tak, że Odette Allard nie lubi psów. Lubi psy, pod warunkiem, że są czyjeś, nie jej. Że plączą się pod czyimiś nogami, nie jej, że budzą szczekaniem o piątej rano kogoś innego, nie ją. Że obśliniają ręce komuś innemu, nie jej, że gryzą kapcie komuś innemu, nie jej. Poza tym Odette Allard zawsze chciała mieć psa. Aż do momentu, kiedy skończyła pięć lat, babcia do domu sprowadziła dwa kudłate psiska, zwane Prima i Aprilis, a matka jechała z nią na oddział ratunkowy o drugiej w nocy.
Alergia na psią sierść i ślinę zagnieździła się w jej organizmie, tak samo, jak Prima i Aprilis zagnieździli się w jej domu, tuż u stóp babci na bujanym fotelu, która dziergała im skarpetki na zimę.
Odette Allard raczej lubi psy.
Ale Odette Allard na pewno nienawidzi swojego imienia. Nienawidzi go, bo Odette z Jeziora Łabędziego to pierwsze skojarzenie z jej imieniem (drugim na przemian jest albo cukiernia, albo zamszowe botki, absolutny hit tej jesieni!). Odette, która tak w zasadzie jest… porażką. Odette, która dała się zmienić w łabędzia, a potem otumanić jakiemuś książulkowi, który koniec końców był głupi jak but, bo przysiągł miłość zupełnie nie tej, co miał. Odette, która w końcu ledwie odratowana przez na-nowo-ukochanego, rzuciła się ze skały w przepaść, ciągnąć go za sobą, bo była święcie przekonana, że tylko śmierć może ich połączyć.
Odette z Jeziora Łabędziego jest porażką. A Odette Allard nie chce być porównywana z porażką.
Więc najzwyczajniej w świecie warczy na każdego, kto nazywa ją Odette, przedstawia się trzecim imieniem (bo drugie jest głupie i starodawne, jak jakiejś babki sprzed wojen napoleońskich) i udaje, że wcale nie ma ochoty zasztyletować madame² Clavel, kiedy podczas sprawdzania obecności akcentuje jej imię z takim naciskiem, jakby chciała swoim głosem przebić się przez ścianę.
I absolutnie nie planuje wypełnić wniosku o zmianę imienia (no, kiedyś o tym myślała, ale wtedy przypomniało jej się, że rodzice by ją znienawidzili).
A Étienne i Claudette to jedyni ludzie, z którymi Odette nigdy się nie porównuje, bo to jej rodzice, którzy pracują po dwanaście godzin dziennie, którzy udają, że dbają o jej dietę, ale tak naprawdę mają głęboko gdzieś to, że co tydzień siedzi w Pomm Resto w sąsiedniej dzielnicy i zajada się pizzą z łososiem i podwójnym serem. Którzy w zeszłym roku na święta, dali jej najbrzydszą kurtkę na świecie (którą przy najbliższej okazji opchnęła jakiejś pierwszoklasistce za dwa razy więcej, ale chyba się nie skapnęła, a ona kilka godzin później latała po mieście w Chanel Neige z zeszłorocznej wiosennej wyprzedaży). Którzy obrazili się na nią na pół roku, kiedy w wieku jedenastu lat odmówiła dalszego chodzenia na balet. Którzy prawdopodobnie nawet jej nie planowali.
Dla wielu ludzi Odette Allard jest egoistką. Głupią egoistką, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, która non-stop chodzi po sklepach, która nigdy nie zakłada dwa razy tych samych ubrań, która łapie dobre oceny za szczerzenie się jak głupia i trzepotanie rzęsami (oczywiście doklejanymi), która zajada się waflami ryżowymi, najprawdopodobniej która po lekcjach obciąga w męskim kiblu Michelowi Richelieu.
Ale Odette Allard nie wie, czy naprawdę jest egoistką. Bo Odette Allard jest może i jest krótkowidzem, ale siedząc w ostatniej ławce na chemii, widzi doskonale położenie renu na tablicy układu okresowego, wiszącego za plecami madame Méthanol. Bo Odette Allard po sklepach chodzi raz w tygodniu i to w dodatku po friperies, co w zasadzie nie byłoby niczym dziwnymi, gdyby Odette Allard byłaby kimś innymi, obojętnie kim, ale nie sobą. Bo Odette Allard ma parę ulubionych jeansów, które nosi przynajmniej raz w tygodniu, ale za każdym razem z innymi paskiem (podkradzionym najczęściej Colette, czasami Amandine, ewentualnie mamie). Bo Odette Allard czasami ślęczy nad podręcznikami pół nocy, a lekcji nie starczy jej na zrobienie chociażby połowy notatek, więc resztę kończy w domu, a potem pędzi do Colette na korki z fizyki (i wcale nie ma doklejanych rzęs). Bo Odette Allard nienawidzi ryżu i nigdy w życiu nie miała w ustach wafli ryżowych. Bo Odette Allard nigdy nawet się nie całowała.
Odette Allard w zasadzie myśli, że wcale nie jest egoistką. Po prostu nie chce być przysłowiową kroplą w morzu, jedną z tysiąca takich samych twarzy. Więc to pewnie dlatego jest taka, jaka jest.
Bo najniższą oceną od trzeciej klasy collèges Odette Allard jest bien³ (piętnaście i pół punktów) z wyrażeń algebraicznych, bo wzory skróconego mnożenia jakoś zbytnio jej nie polubiły. Bo kiedy w pierwszej klasie lycée jakaś trzecioklasistka przyszła do szkoły w dokładnie takiej samej koszulce, jak ona, wpadła w płacz i wybłagała od Colette jej zapasową bluzkę, a nieszczęsną koszulkę po powrocie do domu wyrzuciła do śmietnika. Bo kiedy ta durna Manon, z którą siedzi na historii stwierdziła, że ma rozdwojone końcówki, subtelnie wytknęła jej obgryzione paznokcie i krzywe, żółte zęby, których żaden dentysta nie uratuje. Bo kiedy dwa lata temu podczas klasowego projektu, wszyscy ślęczeli nad książkami, babrali się w farbach i tonęli w stosach papierów, ona nie tknęła tknęła Ekologii naszej ideologii. Bo kiedy przyszła do lycée i już pierwszego dnia dyrektor Rouil zrobił jej wykład na temat religijności, ostentacyjnie patrząc się na jej łańcuszek z krzyżykiem, ona wpatrywała się w obraz z Tour Eiffel wiszącym nad jego biurkiem.
Bo ktoś kiedyś powiedział, że Odette Allard jest zadufana w sobie. Ktoś nazwał ją egoistką. Ktoś inny próżną idiotką. Jeszcze ktoś inny megalomanką (to zapewne była jakaś starsza osoba, a Odette potem musiała wygooglować sobie, co oznacza słowo megalomanka). Babcia ostrzegła, że arogancja i zarozumiałość to nie cechy takiej młodej, ślicznej dziewczyny, jak ty, O d e t t e.
Może i jest zadufana w sobie. Może i jest egoistką, próżną idiotką, megalomanką. Może i cechują ją arogancja i zarozumiałość. Może Odette Allard naprawdę jest zbitkiem słów o niekoniecznie dobrym znaczeniu. Ale szczerze, Odette Allard ma to głęboko gdzieś.
Odette Allard jest zła, kiedy jej nowa bluzka lepiej leży na Colette. Odette Allard jest zła, kiedy ta durna Manon dostanie z testu z historii o pół punktu więcej niż ona. Odette Allard jest zła, kiedy złamie jej się paznokieć albo lakier odpryśnie i wtedy musi chodzić przez resztę dnia z zaciśniętymi pięściami. Odette Allard jest zła, kiedy mama na kolację zrobi kurczaka z ryżem — albo w ogóle nie zrobi kolacji. Odette Allard jest zła, kiedy w Pomm Resto nie mają jej ulubionej pizzy, a ona tłukła się tym dusznym, śmierdzącym metrem przez prawie cztery kilometry, i to na marne. Odette Allard jest zła, kiedy madame Méthanol wybiera ją do odpowiedzi, a ona za żadne skarby świata nie wie jak odróżnić alkeny od alkinów. Odette Allard jest zła, kiedy przez chodnik, po którym chodzi od siedemnastu lat, przepływają całe tłumy turystów z aparatami i przeciągłymi westchnieniami, jakby znaleźli się co najmniej przed bramami Nieba, a nie w Paryżu. Odette Allard jest zła, kiedy turyści pytają ją o drogę do czegoś tam po angielsku. Odette Allard jest zła, kiedy widzi tych samych turystów tępo patrzących się w rzędy szarych kamienic, łapiących się za głowę, mamroczący pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Odette Allard jest zła, kiedy patrzy spod drzwi swojej kamienicy na przeciwną stronę ulicy i widzi dokładnie taką samą kamienicę, jaką ma za swoimi plecami. Odette Allard jest zła, bo dokładnie takie same kamienice ciągną się na prawo i lewo, i tak przez całą dzielnicę, tak przez cały Paryż, który zdążyła zwiedzić wszerz i wzdłuż. Odette Allard jest zła, kiedy uświadamia sobie, że te wszystkie zagraniczne blogi z pięknymi, ustawionymi zdjęciami całego Paryża, to fikcja, bo Paryż to tylko Paryż.
Ale Odette Allard potrafi też się być szczęśliwa. Jest szczęśliwa, kiedy w końcu nastaje weekend i pod stopami może poczuć chłód sztucznego lodu na lodowisku, a potem jeździć po nim całymi godzinami, bo monsieur⁴ Daquin przeważnie po półtorej godziny zapomina o niej i jej godzinnym karnecie. Jest szczęśliwa, kiedy do szkatułki na biurku dokłada kolejne bilety, nawet z tego tłocznego metra, w którym śmierdzi potem i nadmiarem perfum. Jest szczęśliwa, kiedy ta durna Manon dostaje tylko assez bien⁵ z francuskiego. Jest szczęśliwa, kiedy Colette uparcie milczy na temat udzielania jej korepetycji z fizyki. Jest szczęśliwa, kiedy widzi całą miskę grejpfrutów na stole w salonie i nikt nie ma do niej pretensji, kiedy owa miska dwa dni później stoi pusta. Jest szczęśliwa, bo Palais Garnier góruje nad szarymi kamienicami i z okna kuchni doskonale widzi rzeźbionego Apollo na dachu fasady. Jest szczęśliwa, bo Galeries Lafayette ma dokładnie sześćdziesiąt trzy sklepy, na które i tak jej nie stać, więc może beztrosko chodzić w tę i z powrotem, w górę i w dół, bez strachu, że ktoś okradnie ją z pieniędzy, których i tak przy sobie nie ma. Jest szczęśliwa, bo Paryż pod warstwą blogowych zdjęć, przewodników i pięknej nazwie, tak naprawdę jest nijaki. Jest szczęśliwa, bo nijakie miasto oznacza nijakich ludzi. Jest szczęśliwa, bo nijacy ludzie oznaczają mniej więcej, to, że ona sama ma szansę nie być nijaka. Jest szczęśliwa, bo może być inna, wyrazista, może być twarzą, którą ludzie zapamiętają na dłużej niż tylko kilka minut.
I właśnie taka stara się być Odette Allard.
Inna, wyrazista. Odette Allard stara się być osobą, której człowiek tak szybko nie zapomni, bez względu na przyczynę. Może być nawet zapamiętana jako egoistka, próżna idiotka, megalomanka. Ważne, żeby ludzie, patrząc na nią, wiedzieli, że to ona, że to ta Odette Allard.
Odette Allard, ta, która od dietetycznych sałatek woli pizzę raz w tygodniu. Ta, która wbrew szkolnemu zakazowi, na szyi nosi łańcuszek z krzyżykiem i rzadko kiedy chowa go za koszulkę. Ta, która jest najlepsza w klasie z francuskiego, angielskiego, historii, literatury i wosu. Ta, która kompletnie nie ogarnia chemii, a tym bardziej fizyki, ale skutecznie udaje, że wszystko rozumie i ściąga, kiedy tylko może. Ta, która ma fioła na punkcie biletów wszelkiego rodzaju. Ta, która w ciągu kilku dni wydaje prawie całe kieszonkowe na ciuchy, których ma pełne dwie szafy i pół podłogi. Ta, która w zasadzie jest straszną bałaganiarą.
Odette Allard stara się z całych sił być k i m ś. Odette Allard stara się z całych sił nie być porażką.
Bo Odette Allard nienawidzi swojego imienia.
─────────────────────────────
Crêpes suzette¹ — naleśniki z sosem pomarańczowym.
Madame² (z fran.) — pani.
Bien³ — ocena bardzo dobra.
Monsieur⁴ (z fran.) — pan.
Assez bien⁵ — ocena dość dobra (dostateczna).
Lycée to odpowiednik polskiego liceum (trwa cztery lata), a collèges — gimnazjum (trwa cztery lata). Natomiast friperies to lumpeksy, brzydziej mówiąc: szmaciarnie, bo friperies znaczy dosłownie szmata (w kontekście jakiejś ścierki, czy coś, kobiety raczej nie).
Pomm Resto istnieje naprawdę. To taka mała restauracyjka w 10. dzielnicy. A sama Odette mieszka w 9. dzielnicy, jakby ktoś był ciekawy.
Nie wiem, jak będzie przedstawiała się reszta twoich bohaterów, ale na razie Odette ląduje w czołówce! Jest w niej coś... nieznośnego, ale w zupełnie kontrolowany sposób, i jest w niej coś, co sprawia, że po prostu mi jej szkoda.
OdpowiedzUsuńI totalnie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego, w świetle jego genezy, nienawidzi swojego imienia, ale no trzeba przyznać, że i tak jest śliczne, i jakoś dobrze prezentuje się w zestawieniu z nazwiskiem, a może to kwestia francuskiego, ale i tak <333
Cóż... W gruncie rzeczy, Odette miała wyjść trochę na taką, eee... świniowatą, ale ja chyba po prostu nie miałam serca, żeby ją jakoś niewyobrażalnie mocno upodlić i no, wyszło, jak wyszło.
UsuńI no cóż, w kwestii imion, to generalnie biedna ma przeklapane, bo pierwsze po psie, drugie „głupie i babciowate”, i trzecie chyba jako-tako jej leży. Ale no cóż, któraś z postaci po prostu musiała być Odette, no i padło na nią, a że go nie lubi, to już co innego. A francuski, to w ogóle jakiś inny wymiar, jednocześnie go uwielbiam i nienawidzę.
(Jeju, jakie ja piszę głupie odpowiedzi).